..Maryjne w Świętej Lipce stało się celem pielgrzymki „Kręciołów”. W dniu 16 sierpnia 2003 r. pełna obaw, ale też i wielkich nadziei zasiliłam grono rowerowych pątników.

Sanktuarium...
Uczestnicy rowerowej wyprawy do Świętej Lipki. Od lewej: Ryszard Sala, Włodzimierz Olkowski, Grażyna Saj - Klocek, Kazimierz Pawłowski i Ryszard Dąbrowski, 16 sierpnia 2003 r.

Ruszyliśmy o siódmej. Było rześko, a zasnute chmurami niebo nie zdradzało jaką przyniesie pogodę. Otuchy dodawał cel – dotarcie do słynnego miejsca maryjnego. Tam w świątyni nazywanej „Perłą Baroku” chcieliśmy przed cudownym obrazem Matki Boskiej Jedności Chrześcijan odmówić dziękczynne modlitwy. Sławny kościół w Świętej Lipce przez cały rok odwiedzają tysiące pielgrzymów. Przybywają tam prywatnie, ale też jako uczestnicy zorganizowanych wycieczek. Uczestniczą we mszy, podziwiają niezwykłą grę na organach, zwiedzają świętą budowlę oraz jej otoczenie. Największy najazd na miejscowość, w której odbywają się uroczystości związane z cudownym wniebowzięciem Matki Chrystusa, ma miejsce każdego roku 15 sierpnia. Tego dnia obchodzony jest odpust Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Stąd nasz pomysł, by wyprawę zorganizować po dorocznym święcie, czyli po wielkim najeździe.

W pamiętnym 2003 r. przed siódmą zajechałam na plac Juranda, a tam czekało na mnie ośmioro cyklistów. Super, w towarzystwie zawsze bezpiecznie. Ruszamy z wybiciem pełnej godziny. Na czele Klemens Dzierżanowski, za nim reszta peletonu. Jako ciekawostkę podam, że „Kręciołowe” grono zasilił wówczas pan Ryszard Sala, mieszkaniec Niemiec wypoczywający latem w Pasymiu. Do peletonu dołączył też pan Kazimierz Pawłowski, wiekowy cyklista, jadący na rowerze bez przerzutek, ale nieźle trzymający tempo. Pędziliśmy niczym uskrzydlone anioły. Minęliśmy Romany, dotarliśmy do Orzyn... a tu nagle pan Ryszard... złapał „gumę”. Klemens ocenił sytuację i jako odpowiedzialny i mądry szef podjął decyzję, że peleton jedzie dalej, a on pomoże pechowcowi wymienić dętkę i nas dogonią. Popędziliśmy więc dalej, koledzy dogonili nas w okolicach Kałęczyna. Znów Klemens przejął dowodzenie i po chwili oznajmił, że musimy się gdzieś skryć, bo będzie padało. Schowaliśmy się pod wiatą przystanku, ulewa zmoczyła szosę, ale nie nas. Po chwili deszcz przestał padać, więc ruszyliśmy dalej. Takich ostrzeżeń o deszczu słyszeliśmy kilka i za każdym razem udawało się nam gdzieś schować.

Sanktuarium...
Rowerowa pielgrzymka do znanego sanktuarium była niezapomnianą przygodą

Dla wielu z nas wyprawa stanowiła spełnienie marzeń oraz była sprawdzeniem sił i możliwości, ale ziemski anioł w postaci Klemensa czuwał cały czas nad nami. Bezpiecznie dotarliśmy do celu i przez barokową bramę z motywem skręconych liści akantu weszliśmy na dziedziniec otoczony krużgankiem, a stamtąd wprost do kościoła. Przed 19-metrowej długości ołtarzem zgięliśmy kolana i nisko pochylając głowy odmówiliśmy modlitwy w osobistych intencjach. Rozpoczęła się msza. Gdy celebracja dobiegła końca, usłyszeliśmy odgłosy burzy i łomocący w okna deszcz. Wtem głośny wystrzał pioruna sprawił, że świątynia utonęła w mroku. Oświetlały ją tylko ciepłe płomienie świec. Kapłan przez specjalny głośnik poinformował, że piorun uszkodził linię energetyczną, więc prezentacja gry na organach odbędzie się po usunięciu awarii. Czekaliśmy na ten moment, słuchając niezwykłej historii dotyczącej powstania świątyni. Dowiedzieliśmy się, że w średniowieczu pewien skazaniec w kętrzyńskim zamkowym lochu czekał na wykonanie kary śmierci. Dzień przed egzekucją upadł na kolana i żarliwie modlił się o łaskę. Wówczas objawiła się jemu Matka Boska i poleciła, aby wystrugał w drewnie figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Więzień, choć nie był rzeźbiarzem, przez całą noc pracowicie rzeźbił w drewnie. Rankiem odkryto przy skazańcu przepiękną figurkę i odczytawszy to jako znak od Boga – ułaskawiono. Szczęśliwy więzień zabrał swoją rzeźbę i z Kętrzyna ruszył do Reszla – miejsca zamieszkania. Szedł bardzo szybko, by jak najprędzej oddalić się od miejsca egzekucji. Gdy wreszcie poczuł się bezpieczny, na drzewie, a była to lipa, postawił figurkę, upadł na kolana i w dziękczynnej modlitwie podziękował za cudowne uratowanie życia. Kiedy dotarł do domu wszyscy jego powrót odczytywali jako cudowny znak od Boga. Poznawszy historię niezwykłego ocalenia ze swoimi prośbami i modlitwami zaczęli spieszyć do figurki pod lipą. Tak powstał kościół i znana na cały świat miejscowość. Niestety nie doczekaliśmy się prezentacji organów, bowiem naprawa awarii przeciągnęła się w czasie. Ale za to byliśmy świadkami cudu. Oto deszcz przestał padać, a słońce wolno wdzierało się przez okna do wnętrza. Nagle cały kościół rozświetliły mieniące się złotem promienie. Wstęga radosnych niteczek tańczyła na chórze po wszystkich zamontowanych tam figurkach i zdało się, że grają organy, a to grały nasze wniebowzięte szczęściem i spełnieniem serca.

Z wielkim rozrzewnieniem wspominam tamtą wyprawę. W sumie przejechałam rowerem 133 km i do dziś wspominam tamto uniesienie i anielskie uskrzydlenie. Dziękuję wszystkim aniołom za wspólną, niezapomnianą wyprawę. Tych na ziemi pozdrawiam, tych w niebie ciepło i miło wspominam.

Grażyna Saj-Klocek